wtorek, 31 grudnia 2013

I PRZYSZEDŁ DO NAS STARY ROK

I przyszedł do nas Stary Rok by się pożegnać i zrobić miejsce nowemu berbeciowi który jeszcze na nocniku siedzi i czeka cierpliwie na swoje wielkiewejście - ba - nawet by można rzec że koronację lub wywyższenie.
Jaki był ten odchodzący już wiemy ale co przyniesie ten następujący to jeszcze wielka niewiadoma i oby miłą się okazała.
Wszystkim znajomkom tym znanym od lat jak i tym dopiero poznanym oraz tym którzy kiedyś może zechcą mnie lepiej poznać życzę serdeczności i spełnienia najskrytszych marzeń w zdrowiu przednim i apetycie na życie niezaspokojonym - głowa do góry i śmiało kroczmy w ten niewiadomy czas 2014 roku.
Wszystkiego najlepszego życzę pozdrawiając


CO MNIE CZYNI CZŁOWIEKIEM 1993 – 12 – 09


Prawdy w życiu szukając ,
Jednego nie wiedziałem ,
Dopiero Ciebie poznając ,
Sens życia zrozumiałem .

Wyszeptując miłosne uniesienia ,
Pełne radości istnienia ,
Do sedna sprawy dążenie ,
Dające mi do myślenia .

Nie pięści jak kamienie ,
Tors prężny Gladiatora ,
Nie do majątku dążenia ,
Ani pochlebców sfora .

Nie uroda plejboja ,
Czy najmodniejsze garnitury ,
Nie - robienie z kogoś gnoja ,
Zrozumieć może to mało który .

Twa miłość żarliwa ,
Mój żywot słodzi ,
Życzenia prawdy zaraźliwe ,
Kołysze nas w rozkoszy łodzi .

Nie bogactwa – luksusy ,
Bo bez nich się obywam ,
Ni kobiet innych pokusy ,
I z nimi też wygrywam .

Mój tors mizerny ,
I umięśnienie znikome ,
Ważniejszy uczuć ocean bezmierny ,
I te pocałunki wytęsknione .

Kochana ma dziewczyno ,
W miłości prawej i szczerej ,
Wszak już to kiedyś wymyślono ,
Może i wyrażono śmielej .

Nie potęga i siła ,
Czynią człowieka ,
Choćby najtwardszej postaci była ,
Ani czas co pomiędzy palce przecieka .

Dzięki miłości zrozumiałem ,
Nie rządy ludźmi czy wiekiem ,
Kochając odpowiedź uzyskałem ,
Miłość i serce czynią mnie człowiekiem .

Jan Józef Łoziński


Tak kwitły na moim oknie Gloksynie zeszłego roku - zobaczymy co pokażą w tym sezonie
Tak kwitły na moim oknie Gloksynie zeszłego roku - zobaczymy co pokażą w tym sezonie
Sezon był ładnych kilka lat temu a teraz ogródek wygląda zupełnie inaczej - ale o tym już innym razem.
Jeszcze raz najlepszego i szampańskiej zabawy życzę

Ozimek 2013-12-31 Sylwester











poniedziałek, 30 grudnia 2013

ŚLEDZIE W ŚMIETANIE

 Śledzie w śmietanie

Jutro Sylwester więc i okazja do imprezowania wraz z nim się nadarza niecodzienna.
Śledź wybitnie do alkoholu pasuje wiec jako jedna z opcji na ten szczególny i za każdym razem inny w atmosferze wieczór się wkrada.
Ja najczęściej robię z filetów Ala Matias ale zdarza mi się coraz częściej powracać do zwykłych solonych śledzi jako do wersji mniej chemią potraktowanych.
Wiadomo że filety są czymś wybielane wiec takie obojętna dla naszego zdrowia to ta opcja nie jest.
Rybę trzeba wymoczyć aby pozbyć się nadmiaru soli i konserwantów.
Można w zwykłej wodzie ale można tak jak na zdjęciu w mleku słodkim albo w kwaśnym czy kefirze.
Słyszałem o używaniu serwatki czy maślanki - ale osobiście ani tego nie próbowałem ani nie kosztowałem i niezbyt realnie to do mnie przemawia zważywszy na smak serwatki choćby.



Wiadomo że najlepsze śledzie są z cebulką.
Tu też krążą różne szkoły ze swoimi przepisami - jedni dają surową cebulkę , inni lekko zaparzoną a jeszcze inni tak jak ja duszą ją w małej ilości wody.


Kroję cebule na połówki a potem jeszcze na pół i nie rozdzielając ćwiartek od siebie na drobne ćwierćwałki
Dodaję liscie laurowe bobkowymi zwane , ziele angielskie , odrobinę utartej gałki muszkatołowej , pieprz mielony a czasami jak mam to i kolorowy też mielę.
Zdarzy się odrobina cukru na przełamanie smaku i wszystko odstawiam na kilkadziesiąt minut lub nawet na kilka godzin aby soki puściły pod wpływem przypraw.


Śledzie odsączam i dziele na kilka kawałków w zależności od fantazji większych lub mniejszych.


Cebulkę wrzucam do małej ilości wrzącej wody wraz z całą zawartością soku jaki już zdążył się wytworzyć i najczęściej dodaję do tego jeszcze kilka kropli octu.
Przykrywam i co kilka minut mieszam zawartość aby jednorodnie się udusiła.


Jeśli uznam że już wszystko gra wyłączam kuchenkę i sprawdzam czy wody nie jest zbyt dużo.
Odcedzam potencjalny nadmiar i zostawiam cebulę do przestygnięcia.


Jeśli są to w zamiarze śledzie w śmietanie to używam gęstej 18 % ale jakbym miał konkretną śmietanę domowego wyrobu to zapewne ona miałaby pierwszeństwo zastosowania.
Mieszam składniki w garnku w którym dusiłem cebulę i dodaję na koniec mieszania pokrojone śledzie.


Teraz pozostaje jedynie przełożyć sałatkę do słoików żeby się wszystko przeżarło bo jak wiadomo po kilku godzinach a nawet na drugi dzień zawartość słoików zyskuje na smaku.
Potem jedynie na salaterkę i na stół jak goście przyjdą.
Robię jeszcze inne opcje śledziowe - ale o tym to już jednak innym razem.
Teraz trzeba skończyć Tiramisu żeby w lodówce na jutrzejszy wieczór dojrzało.
Ale o nim też innym razem tak jak i o chlebach i bułkach które dziś piekłem południową porą a które wyrosły wspaniale poza chlebem pszenno - żytnim który zbyt późno trafił do piecyka i się lekko rozlazł jako przerośnięty.
Ale za to miał bajecznie chrupką skórkę tak wierzchnią jak i spodnią - ba - jeszcze ją ma bo tylko kawałek na próbę odkroiliśmy i zjedli ze smakiem.
Miłych przygotowań do jutrzejszej zmiany warty na planszach kalendarzy życzę kiedy to stareńki 2013 rok ustąpi miejsca dla smarka na nocniku z datą 2014.
Postaram się jeszcze jutro coś wstawić aby przypieczętować tą zmianę na tronie wieczności.
Pozdrawiam wieczorową porą ostatniego poniedziałku 2013 roku.

Ozimek 2013-12-30

piątek, 27 grudnia 2013

Święty Mikołaj 1992-12-07


No i mamy pierwszy dzień świat bożego narodzenia 2013.
Piękna słoneczna pogoda z temperaturą + 9 st. C a jedyne co psuje ten 
świąteczny czas to huraganowe porywy wiatru.
Drugi dzień świąt jeszcze lepszy + 12 st. C i wiatr już lżejszy.
Dla tradycjonalistów to żadne święta jak brak śniegu.
Wspomniał mi się czas z lat siedemdziesiątych kiedy wychodziło się na wioskę i w promieniu
kilkuset metrów nie było widać nikogo.
Mróz za uszy i nosy szarpał a w powietrzu unosił się zapach pomarańczy.
Zachodziliśmy w swoich młodych głowach jak to możliwe?
Potem snuliśmy wnioski że skoro są pomarańcze w sklepie to ktoś musiał je nieść do 
domu i smużka zapachowa pozostała dodając woni świętom.
Zawsze pod koniec listopada czy jakoś w tym terminie podawali komunikat na "Dzienniku "
w telewizji że statek z pomarańczami z Kuby już wypłynął i owoce dotrą w okresie 
przedświątecznym na nasze stoły.
W okresie pomiędzy świętami i nowym rokiem oraz na feriach jeśli tylko warunki pozwalały 
spinaliśmy po trzy cztery a nawet i więcej par sanek na metalowych płozach i zjeżdżaliśmy
z góry obok cmentarza aż na sam dół za przystanek autobusowy i sklep.
Na przodzie najczęściej siedział najcięższy kolega z łyżwami na butach i kierował całym 
zaprzęgiem.
Po oblodzonej nawierzchni było słychać dudnienie obciążonych sanek i pokrzykiwanie 
dzieciaków.
Zjazd miał jakieś 700 metrów i kilka sporych zakrętów przy różnicy poziomów 20 do 30 metrów jak mi się zdaje.
Ten element akurat jest do sprawdzenia na mapach "geoportalu" jeśli chodzi o długość 
zjazdu i pochylenie drogi.
Często psioczyliśmy na mieszkańców którzy wysypywali popiół na drogę żeby nie była tak 
śliska.
Oni mieli swoje racje a my guwniażerka swoje potrzeby wyszalenia się.
Jak nie było warunków do zjazdów saneczkowych lub zbyt mało osób do tychże to szliśmy 
na "Górę Kurkiewicza" żeby tam pojeździć na sankach czy nartach.
W wąwozie drogi którą się do wspomnianej góry dochodziło budowaliśmy bunkry śnieżne.
To były wspaniałe czasy.
Czasami wybieraliśmy się do lasu z sianem czy jakimiś okopowymi dokarmiać zwierzaki.
Chodziło się po jemiołę na " Wysokie świerki " a raczej na "lotnisko " bo niby tam po wojnie był
rozbity samolot.
Tam rosła jemioła na szczytach potężnych jodeł.
Ale o tym może kiedy indziej.
W czasie takiej wyprawy dokarmiającej widzieliśmy w oddali stado siedmiu wilków - ale o tym 
też innym razem powspominam.
W mieszkaniu w okresie świątecznym pachniało wypiekami i suszonymi owocami z których 
gotowało się kompot.
Całe wory tych delicji stały w spiżarni i nie był to taki rarytas jak dziś.
Po choinki chodziło się do lasu lub do sadu gdzie rosły na obrzeżach wzdłuż płotu.
Masę wspomnień a czasu mało żeby o nich wszystkich napisać - wszystko w swoim 
czasie i miejscu.
Miejsce już mam - czyli tutaj na blogu.
A czas gdzieś w przyszłości sam nie wiem czy bliższej czy dalszej.
Czasami człowiek siedzi i pisze co mu duszki domowe do ucha szepczą a czasami 
siedzi i prostego zdania napisać nie umie.
Ot takie zwykłe koleje losu.
Ale mamy już po świętach i trzeba myśleć o Sylwestrze i Nowym Roku.
Pozdrawiam wszystkich odwiedzających i czytających miłego weekendu - ostatniego w 2013 
roku życząc .

 
 
 
 
 
 
 
 
 
Święty Mikołaj 1992-12-07
 
Już powoli zapada ciemność
Zwyczajny dzień, acz świąteczna niecodzienność
Tylko jeden raz w każdym roku
Zdarza się przy zapadnięciu zmroku
 
Zanim pierwsza gwiazda na niebie zaświeci
Święty Mikołaj po niebie przeleci
Ze swego wora rozrzuci prezenty
By każdy był szczęśliwy, uśmiechnięty
 
Zabłyśnie gwiazdka na krawędzi nieboskłonu
Ci, co daleko, powrócą myślami do rodzinnego domu
Przy wzajemnej modlitwie, łamaniu opłatkiem
Złożymy sobie życzenia szczęścia-zdrowia z dostatkiem
 
A gdzieś tam na niebie pośród nocy
Święty Mikołaj przymruży swe dobre oczy
Uśmiechnie się, swym Reniferom głosem da znak
Znów ruszą jego sanie na niebiański szlak
 
A gdy już wszystkich podarunkami obdarzy
Szczęśliwy uśmiech zagości na zmęczonej twarzy
Skieruje swe Reny do zimnej północnej krainy
Gdzie wraz z nim robotne krasnale się osiedliły
 
Gdy miną święta i zacznie Nowy Rok
Znów się rozpocznie zabawek produkcyjny tok
Będzie się uwijać Święty Mikołaj i Krasnale
By Cię obdarzyć następnej Wigilii jak najwspanialej


Jan Józef Łoziński

Ozimek 2013-12-27 Piątek 

wtorek, 24 grudnia 2013

Zdrowych i pogodnych świąt



Zdrowych i pogodnych świąt w szczęściu i miłości wszystkim znajomym i przyjaciołom oraz rodzinie życzę pozdrawiając serdecznie



WIGILIJNE MARZENIA 1992-12-25 

Witaj serce me 
Całuję usta Twe 
Spoglądam Ci w oczy 
A serce z piersi mało nie wyskoczy 

Wesołych Świąt Ci życzę 
Kocham Cię-sercem krzyczę 
Dzwonią dzwonki u sań dźwięcznie 
Wokoło kolorowo-wesoło-świątecznie 

Na drzewku migocą lampki 
Kręcą się srebrzyste bańki 
Bombki sieją wokoło blask 
Od kominka dobiega trzask 

Płoną polana dębowe 
Trzeszczą sęki sosnowe 
Ten zapach igliwia 
Znów nadeszła Wigilia 

Masę przygotowań i zachodu wiele 
Mamie na Kutię mak mielę 
Smażę rybne płaty złociste 
Powinny być bardzo soczyste 

Śledzie w śmietanie i oleju 
Gości będzie wszak niewielu 
Jeszcze sałatka śledziowo jarzynowa 
I przekąsek lista gotowa 

Teraz Barszcz i zupa Grzybowa 
W niektórych domach galareta karpiowa 
Pierogi z kapustą-serem i ziemniakami 
Przyjechał samochód z rozbrykanymi dzieciakami 

Także gołąbki należą do tradycji 
Kompot z suszonych owoców dopełnia delicji 
W różnych domach są różne potrawy 
Różne sposoby przyrządzania strawy 

Wszędzie składają sobie życzenia 
Zdrowia Szczęścia Powodzenia 
Wszędzie dzielą się Wigilijnym Opłatkiem 
Wiążąc ten obrzęd z mającym przyjść dostatkiem 

Wziąłem Opłatki-złożyłem życzenia 
Tyle Ci chciałem rzec lecz nie miałem nic do powiedzenia 
Byliśmy daleko od siebie-w swych domach 
W najbliższych -rodzinnych gronach 

Myślałem o Tobie przez cały wieczór świąteczny 
Nie wiele jadłem myślami zaprzątnięty 
Chciałem aby spełniło się me marzenie 
Aby nas spotkało przyszłoroczne świąteczne rodzinne zespolenie 

Jan Józef Łoziński

niedziela, 22 grudnia 2013

DZIEŃ ZA DNIEM 1993 – 07 – 17

DZIEŃ ZA DNIEM 1993 – 07 – 17


Dzień za dniem ,
Z nocy przerwą ,
Z zapału werwą ,
Szukam Cię mym snem .

Pośród gwarnej ulicy ,
Wypatrując w oddali ,
Serdeczny żar się pali ,
A Ty idziesz pośród pszenicy .

Obdaruję Cię miłości kwiatem ,
Ucałuję usta gorące ,
Wezmę w objęcia ciało drżące ,
Osłonię przed całym światem .

Zabiorę w bezkres daleki ,
Ukazując przeróżne cuda ,
Wspaniale podróż nam się uda ,
Ujrzymy zachód słońca w głębinach największej rzeki .

I te prastare piramidy ,
Wspaniałym Sfinksem chronione ,
Pośród srogiej pustyni stworzone ,
Pustej na wzór Antarktydy .

Chińskiego Muru wstęga ,
Przez bezdroża wiodącego ,
Cisnące się na usta pytanie – Dlaczego .
Himalajów wielka potęga .

Amerykańskie Kaniony ,
I Majów Świątynie ,
Tobie ukaże jedynie ,
Mój świat zaginiony .

Tobie wiersze zadedykuję ,
Uchylę rąbka tajemnicy ,
Tylko dla mojej połowicy ,
Wspaniałe księgi podaruję .

Dziękując bogu za przeznaczenie ,
Szczęściem cię obdarzam ,
Że kocham – wciąż powtarzam ,
Realizując życiowe marzenie .

Ukoisz moje serce ,
Radość i siebie dając ,
Nadzieją przepełniając ,
Ratując w życia poniewierce .

Jan Józef Łoziński


A to już tegoroczne okazy - Hipeastrum czy Amarylis - sam się już gubię w tych oznaczeniach - ten pośrodku miał aż 10 kwiatów na jednej łodydze a ten po lewej właśnie rozkwita z drugiego pędu.
Te po bokach miały łodygi 40 centymetrowe a ten środkowy jedynie 60 cm.


A to już tegoroczne okazy - Hipeastrum czy Amarylis - sam się już gubię w tych oznaczeniach - ten pośrodku miał aż 10 kwiatów na jednej łodydze a ten po lewej właśnie rozkwita z drugiego pędu. Te po bokach miały łodygi 40 centymetrowe a ten środkowy jedynie 60 cm.

To zdjęcie jest sprzed prawie czterech lat - w zeszłym roku wyginęły mi wszystkie cebule Hipeastrum i Amarylis i sam nie bardzo wiem dlaczego ale chcecie wierzcie lub nie - niektóre osoby maja takie oczy że jak coś zobaczą czego zazdroszczą innym to zaraz zauroczą.
W moim przypadku nie tylko tych kwiatów to dotyczy ale też i paprotek czy tulipanów.
Teraz kilka dni temu kupiłem trzy cebule w Aldim - może uda się choć połowicznie odbudować stan posiadania ale jak pomyśle że kiedyś tego było około 40 kwitnących sztuk to trochę to musi potrwać.
Dziś tak skromnie ale i tak pewnie wszyscy zajęci są ubieranie choinek i wysyłaniem życzeń i tutaj zajrzy nieliczna rzesza czytelnicza.
I tak jestem mile zaskoczony ilością odwiedzin - obecnie jest na liczniku 385 odwiedzin.
Pozdrawiam serdecznie miłego niedzielnego wieczoru życząc

Ozimek 2013-12-22

sobota, 21 grudnia 2013

WYPRAWA 2011-05-25 rozdział I

Dziś jedynie pierwszy rozdział niedokończonej jeszcze bazgraniny wstawię bo jak wiadomo wszyscy mają masę pracy i bieganiny względem zbliżających się świąt więc i ja nie będę się rozpisywać a jedynie gotowca wstawię .

WYPRAWA    2011-05-25

Wiosenne słońce łaskotało twarz swym gorącym dotykiem.
Jak gdzieś tylko znalazło drogę ku ciemniejszym podszyciom leśnym – od razu wskakiwało w zaistniałą wnękę i rozświetlało dół leśnej krainy.
Delikatny powiew wietrzyku umożliwiał to raz za razem – tak jakby był w zmowie ze słońcem i zabawiali się w najlepsze  - ono strzelając światłem a on poruszając gałązkami raz po raz to tu , to tam ukazując drogę ku dołowi.
Jaro rozkwitało w tej krainie.
Wszędy młode listki i zielska.
Wszędy wesołe trele ptasząt różnorakich – i tych barwą się obwieszczających i tych szarych – ale za to pięknym głosem jakby w zamian obdarowanych.
Mnogości kwiecia wszelakiego zamęt w głowie robiło to od góry z drzew dochodząc wraz z wiaterkiem to znów od boku z krzewu mijanego lub od dołu z krzewiny jakowejś lub plamy kwieciem na skraju łąki czy pode drzewem rozesłanej.
Wszędy młode gałązki w listki tudzież igły jeszcze nie kujące ku słońcu się prężące , jakby ścieżki żywota szukały.
Czasami te sielskie zapachy przecinała ostra woń dzika który ocierał się o pień błotny ślad na tymże pozostawiając.
Czasami ostra woń „wiatru” zmysły do skupienia przywoływała – snadź gdzieś  w pobliżu był a kto wie czy i teraz o krok w gęstwinie się nie czai basior jakowyś lub cała wilcza wataha.
Człek oczy dookoła głowy w takim miejscu mieć musi – a bo to wiadomo z kim mu się za następnym wykrotem spotkać przyjdzie.
Czy na obcego czy na swego wyjść przyjdzie.
Czy człek to będzie czy zwierz.
Czy na jelonka płochliwego czy może na dzika lub niedźwiedzia napaściwego.
A ścieżka kręto się  pomiędzy drzewa wije – to słońce w twarz , to znów plecy grzeje , czasami z prawa a już moment później z lewa przyświeca.
Czasami bór widny i przejrzysty na kroków kilkadziesiąt – często w starodrzewiu bez podszytu żadnego tak że grzyby przeróżne z daleka zdają się przywoływać by je do kobiałki zebrać.
Innym razem pod smrekami w dzień biały ciemno pod nawisem gałęziowego okapu niczym w noc bezksiężycową i złe myśli człeka opadają co najgorsze przywołując opowieści o strzygach i wilkołakach wszelakich w takich miejscach ciemnych się mogących gnieździć.
Tu ścieżka twardo kopytami żubrów i turów ubita a już moment dalej w jamę błotną się zmieniająca – którą to obejść często po chaszczach trzeba żeby w błocku nie utknąć a i w najlepszym przypadku obucia nie zostawić.
Jak taki szlak przetarty trzeba na chwil kilka opuścić i na manowce zejść to dopiero uciecha – tfu.
Tu jakiś wykrot paprocią okryty – czort wie co na dnie skrywający – następne bagnisko – a może żmijowisko – trza znów drogi nadrabiać – bo nie wszędy droga  krótsza drogą  lepszą się okazuje.
Tu stare z łońskich roków rzepy niczym psiego ogona portków i kapoty się czepiają a jak je się szczęśliwie ominąć uda to znów wszelkie ciernie jeżyn i róż znów człeka targają odzież rwąc a skórę tnąc do mięsa samego.
Tu przy przekraczaniu starego pnia przeskoczyć go trzeba aby nogi nie wsadzić po udo same w zgniłe próchno – a tam znów śmiało po leżącym pniu przejść można kroków kilkadziesiąt bo grunt stały i pewny pod nogami daje.
Na widnym odcinku raźniej przyśpieszyć można – na ciemniejszym i krętym trza często w przysiadzie oczyma knieję przetrzepywać we wszelkich kierunkach coby niemiłej niespodzianki nie napotkać.
Każdy szmer , trzask gałązki czy odgłos sprawdzonym być musi.
Każdy krzyk ptasząt i każdy szczek koźli.
Każde drzewa o drzewo zaskrzypienie – każde kopyta tupnięcie i każda sójcza podpowiedź.
Czasami świadomie trza ze szlaku zboczyć by niewidzianym innych obserwować lub by rozeznać cóż tam się dzieje i dlaczego leśny dziadek naszą uwagę na tym miejscu przykuwa.
A jest czasami na co popatrzeć.
Jak to ptaszyna maleńka głosem wielkim tak swe uczucia wybrance chce przekazać iż cały las jego teatrem bywa.
Innym razem ledwie narodzone krapiate cielątko słaniając się na patykowatych nogach pierwszego ssania próbuje zakosztować ogonkiem mieszając radośnie.
Bywa że lisięta czy kuny przy jamie podpatrzeć się uda – jak maluchy słońca a życia ciekawe rozbijają się kotłując pomiędzy sobą i kto mocniejszy przekonać.
Czasami z konaru jakiego bezpiecznego stado żubrów czy dziczą rodzinę podpatrywać się nadarzy – tu pasiate sukienki prosiaków tam jasne sukienki cielaków.
Oj łaskawy czasami ten dziadek leśny oj łaskawy – choć czasami jak zły nie wiedzieć na kogo i za co to człek nic dojrzeć nie potrafi – tak jakby kto zasłonę jakowąś rozpostarł lub zwierza wszelakiego z boru wygonił.
Bywa że na brzegu ruczaju czy oparzeliska zliczyć nie można ile przeróżnych motyli , ważek i innych piękności skrzydlatych się zabawia.
Czasami nadleci takie maleńkie cudeńko i na ubiorze czy broni usiądzie bądź na zielu nieopodal oczu – tak jakby chciało zawołać – patrz – to ja – taka mała istota i bezbronna – ale wiem że mnie nie skrzywdzisz – bo i poco.
Oczu nie można oderwać od takiego klejnociku – a ledwie odleci już cały misterny malunek skrzydeł zamazanym się staje bo na czym innym wzrok skupić trzeba.
Tu nigdy bezpiecznym być nie można – czasami nie tyle niedźwiedź czy tur co zwykła gęś wrzasku takowego narobi a skrzydłami w obronie maluchów tak nogi i głowę poobija że wstyd się z takowej przygody komukolwiek pochwalić.
A człek bogu ducha winny – jedynie że nieostrożny a przeto na kpiny wszelakie narażonym być może.
Zaraz jakoweś głupie przezwisko przyłatają i ni jak od niego opędzić się nie będzie można że niczym koszula do ciała przyrośnie.
Kiedyś takową przygodę przeżyłem.
Zwierzyna płowa miała popas nad ruczajem i tak zmierzwiła młodą trawę na linii wody i lasu że młode gąsiątko łapkę w pętlę włożywszy utknęło całkowicie w pół wisząc – w pół tonąc w wodzie – im więcej się szamotało i krzyczało tym bardziej trawiaste okowy w nóżkę się wpijały.
Już cały bór wiedział że maluch ma problemy a jego minuty policzone – bo od razu każden mięsożerca na darmowy poczęstunek się pisał.
Jako że mnie dziadek w te ostępy zawiódł – widać w celu pomocy maluchowi – więc słysząc co się dzieje rychło z pomocą podążyłem.
Mały się szarpał w przerażeniu – matka zostawiwszy po szuwarach resztkę czeredy w akcie matczynej miłości na ratunek ruszyła sycząc i dziobiąc mnie po całym ciele ostrymi pazurami drapiąc a skrzydłoma niczym cepami piorąc.
Trwało to chwil kilka – zanim żem prawie że po omacku malucha uwolnił bom oczu bał się otworzyć głowę w odwrotnym kierunku odwracając żeby mi twarzy nie podrapała bądź co gorsza oczu nie wybiła.
Odskoczyłem w tył trzymając malucha w dłoniach – fakt – małe to było i lekkie niczym puszek z gniazda w którym się wylęgło – nawet łaska by się tym nie pożywiła.
Obejrzałem nóżkę – lekko podpuchnięta była – widać że długo w trawiastym areszcie nie tkwiła – uśmiechnąłem się dmuchając lekko w dziobek niesfornemu berbeciowi powiedziałem kilka słów przestrogi – uważaj na siebie – ja zawsze w pobliżu być nie mogę i delikatnie do wody włożyłem głową w kierunku matki ustawiając – tak żeby wiedział dokąd zmierzać.
Pomknął jak szczała z cięciwy puszczona , a pora była już ku temu najwyższa bo matka ku mnie z nowym atakiem ruszała.
Odskoczyłem lekko w tył – pomny ostatniego łajania i chłosty jaką dostałem.
Matka przemierzyła odległość do brzegu piorunem bez mała pomijając swoją latorośl – wyhamowała głośno jeszcze łajając mnie za pomoc okazaną – tak jakbym to ja te pęta na gęsięta co najmniej uszykował , strzepnęła piórami już  się uspokajając i marudząc jeszcze młódź z oczeretów poczęła przywoływać.
Sypnęło się tego coś około tuzina a może i więcej – bo zliczyć tego niepodobnym było jako że tałatajstwo tak dokazywało to nurkując to się nawzajem goniąc bądź za muchami szyje wyciągając że rzekłbyś – żywe srebra na wodzie dokazują.
Pewnie nie jeden w gąszczu skryty lis czy inny myśliwy splunął złorzecząc ludzkiej istocie że sam nie dość że nie zjadł to i innemu obiadować nie pozwolił – ale cóż tak – widać czemuś ta lekcja służyć musiała skoro mnie właśnie się przydarzyła.
Złodziejaszki z Mykitowego plemienia doskonale mnie znali i wiedzieli że lepiej się pod moje dłonie nie zapędzać boć bolesne to może być spotkanie.
Kiedyś jeden obwieś zaskoczył przy brzegu kaczuchnę młode wiodącą i choć one zdążyły się rozpierzchnąć i po dziurach zapaść to rodzicielkę rabuś dopadł i tak ułapił że ani skrzydłem ani dziobem bronić się było niepodobnym – gdyby chociaż kark jej skręcił – byłoby po sprawie – ale on zdawał się życiem branki zabawiać – pewnikiem młodym do nory chcąc dla nauki żywego ptaka dostarczyć.
W tym rozgardiaszu tak się zapamiętał że ani mojej obecności nie zauważył – poznał za to smak drzewca mojej włóczni na swoim zadzie – brankę puścił a sam skowycząc w krzewy co rychlej zmiatał.
Kaczyna nie czekając na rozwój wypadków w kierunku wody też zmiatała pióra jeno na drodze zostawiając i krzycząc.
Po chwilce plusk wody oznajmił że szczęśliwie do krainy topielisk udało się jej powrócić.
Podeszłem jeno na skraj oparzeliska – ale spokój już na wodzie zapanował i cisza – wszystko pochować się zdążyło a część pewnie jeszcze nie wyjrzała na światło dzienne po napaści lisiej.
Uśmiechnąłem się i znów poszedłem dalej – tam kędy mi drogę Leśny Dziadek podpowiedział.
Jakiś dziwny stan błogości mi towarzyszył – rad byłem żem ten marny żywot uratował – nie żebym ptasiego mięsa nie lubił – o nie.
Lubiłem tak gęsinę jak i kaczki – ale świadomość miałem że bez mojej pomocy te wszystkie maleństwa nie doczekały by dalej jak do dnia następnego – a tak pod baczną opieką matki miały szansę spotkać się z moją strzałą kiedy podrosną i będą mogły spłacić dług wdzięczności za dzisiejsze ocalenie życia.

Jan Józef Łoziński

Miłego wieczornego odpoczynku życzę pozdrawiając serdecznie a za potencjalne komentarze choćby na Facebooku serdecznie będę wdzięczny

Ozimek 2013-12-21

piątek, 20 grudnia 2013

PLACKI ZIEMNIACZANE CZASAMI TEŻ KARTOFLANYMI ZWANE 2013-10-26

PLACKI ZIEMNIACZANE CZASAMI TEŻ KARTOFLANYMI ZWANE

Piątek zawsze jakoś w domu rodzinnym pasował do placków ziemniaczanych i kapuśniaku.
Tak jakoś się przyjęło nazywać je kartoflanymi bo z kartofli.
A kartofel tak jak i ziemniak znany powszechnie choć różnie w różnych stronach i krajach zwany.
Na wschodzie będzie to Barabola względnie Kartoszka w potocznej mowie a w cyrylicy бульба ,картофель ,картопля , картоф
Na południu u Chorwatów będzie zwał się krumpir , u Czechów brambor , u Macedończyków компир , u Serbów кромпир , u Słowaków zemiakov , u Słoweńców krompirja , a u Węgrów burgonya
Dla kolorytu dodam ze w perskim języku będzie to سیب زمینی co kolwiek by to nie znaczyło wygląda ciekawie.
Zakładam że mój translator w miarę przyzwoicie przetłumaczył moje wpisy bo wiadomo jak to z tym wychodzi hi hi hi potem mamy teks Kali być głodna i tym podobne .
Jedno warzywo a tak wiele nazw i zastosowań.




Ale wróćmy do przepisu.
Ja zawsze dodaję cebuli



którą kroję w drobną kostkę



 a potem posypuję pieprzem i odrobiną soli





żeby sobie poleżała i puściła sok lub jak to mawiała moja babcia " potachła ". Słowo pochodzi niechybnie ze wschodu ale czy było używane pod Lwowem gdzie moi dziadkowie mieszkali przed wojną czy może poznane na zesłaniu syberyjskim tego już się nie dowiemy nigdy.
Niekiedy z lenistwa miksuję cebulę wraz z innymi składnikami w "Ronicu" ale to jedynie kiedy robię babkę kartoflaną bo wtedy wszystkiego jest jednak nieco więcej.
A swoją droga to gdzie te czasy kiedy w domu wisiały w warkoczach cebule i czosnki wyhodowane i zaplecione po zbiorze własnoręcznie.
Dziś ludziska wieszają sobie atrapy takich warkoczy i cieszą się tym co mają żeby choć jako tako ten nastrój poprawić i kuchnię bardziej kolorową zrobić .
Ziemniaki trzeba umyć - przynajmniej ja tak robię choć inni czasami myją je po obraniu - kwestia gustu - każdy robi jak lubi i jak mu pasuje i z tylu ziemniaków i cebuli ile sobie zamarzy.
Duża micha , tarka i do roboty.


Zawsze jest sporo płynu przy okazji a widać tez od razu czy ziemniaki były traktowane nawozami chemicznymi czy nie bo starta pulpa zaraz ciemnieje a czasami wręcz robi się prawie czarna.
Teraz na sitko i odcedzam nadmiar wody a wychodzi nam taki ciastowaty twór.


Do takiej odsączonej masy dodajemy cebulkę


Teraz jajka - dziś trzy sztuki ale czasami dodaję i pięć - oraz mąka - tym razem tortowa ale dodaję jaką dorwę w swoje ręce.



Wszystko wyrabiam łyżką do jednolitej masy 





Ostatnimi czasy piekę placki praktycznie beztłuszczowo na patelni Philipiaka




 ale jeszcze nie tak dawno czasami cała kuchnia i mieszkanie zarazem pełne było nikłego dymku z tłuszczu na którym w kąpieli smażyły się porcje wypijając spore ilości smalcu bo jednak najczęściej na nim się u mnie wszystko smażyło.


Nakładam dużą łyżka na patelnie i przeważnie robię tak jak na zdjęciu cztery placki.


Widzę jak zmienia barwę strona spodnia a boki placków stają się bardziej matowe i jakby zasuszone - wtedy obracam na druga stronę i piekę dalej



Beztłuszczowe są OK ale jednak jak się odrobinę tą patelnię posmaruje tłuszczem na początek to i smażenie inaczej wychodzi no i wziąć takiego placka palcami i zjeść bez niczego na szybkiego żeby ocenić jak wyszły i nie ochlapać się a wspomnieć jak kiedyś tłuszcz kapał na wszystkie strony to jednak teraz wychodzi to wszystko o wiele lepiej. 
Moje pitraszenie odbywa się na kuchence indukcyjnej tej samej firmy co patelnia i w zakresie 120 st. C  - na 5 stopniu



Dziś wyszło dwanaście placuszków na obiad i wszystkie znikły zanim zdążyły wystygnąć,
Jeśli chodzi o sam fakt schrupania takiego wypieczonego placuszka to ja jestem nauczony z domu rodzinnego do gęstej śmietany lub śmietany zmieszanej z tłustym serem twarogowym .


Gęsta śmietana - tutaj 18 % nie jest w stanie utrzymać się na gorących plackach więc i zdjęcie nie wyszło zbyt wizualnie - ale ja jestem jedynie amatorem i nie muszę się martwić o jakość ani potraw ani tym bardziej ich fotek.
Tym niech się martwią zawodowcy 


Jest jeszcze stary sposób mojej babci na utrzymanie placków w cieple zanim przyjdą spóźnialscy domownicy - ale o tym innym razem kiedy będę posiadać dokumentację fotograficzną dotyczącą tego przepisu.


W innych częściach kraju jada się placki z takimi dodatkami jak zwykły cukier którego używamy do słodzenia na co dzień.
Ja nie ruszę takich delicji hi hi hi bo co jak co ale słodkie ziemniaki mi nie pasują a oni znów nie ruszą moich placków ze śmietaną.
Ostatecznie " na temat gustów nie powinno się dyskutować " jak ktoś mądry kiedyś to powiedział i niech tak pozostanie - każdy je tak jak lubi co nie znaczy że nie może spróbować z czymś innym.
Wystarczy na dziś tych wypocin bo z nudów mi pośniecie czytając ten wpis zwłaszcza że u nas zaczął padać deszcz który wiadomo działa usypiająco.
Pozdrawiam miłego wieczoru jak i czytania życząc

Ozimek 2013-12-20



czwartek, 19 grudnia 2013

Kanny Dziwaczki i Dalie Georginiami zwane

Kanny , Dziwaczki i Dalie Georginiami zwane


2013-10-05 To był dzień kiedy tuż po pierwszych jesiennych przymrozkach zdecydowałem się na wykopanie roślin zimujących w pomieszczeniach.
Kanny czyli Pacioreczniki Indyjskie dostałem od swojej siostry Ewy i już z wcześniejszych doświadczeń z tymi roślinami wiedziałem że pozostawienie ich w gruncie poskutkuje stratą nieodwracalną wszystkich kłączy.
Roślina wymarza i po naszych ładnych czerwonych kwiatkach zostałoby jedynie wspomnienia i kilka zdjęć wykonanych w sezonie letnim.
Dość późno wysadzone i w miejscu takim gdzie były przewidziane jedynie na przetrwanie sezonu a mimo to okazały się wdzięczne i zakwitły ładnie a nawet powiększyły wydatnie ilość swoich korzeni spichrzowych.
Bo jakby tego nie nazwać fachowo to i tak wiadomo że w nich są magazynowane produkty na przetrwanie okresu spoczynku i rozwój w nowym sezonie.
Nasienników żadnych mi te rośliny nie zawiązały ale może w następnym sezonie uda się jakieś nasiona pozbierać i wysiać.
Podważyłem rośliny wysadzając szpadlem na wierzch żeby potem jedynie otrząsnąć nadmiar gleby i popakować do pojemników w których zostały przeniesione do piwnicy.



Dziwaczki Jalapa to też ciekawe kwiaty które łatwo się wysiewają z dużych czarnych nasion ale kłącza nieco podobne wielkością do pietruszki lub pojedynczych bulw Dalii czy Piwonii nie są w stanie przezimować w naszym klimacie.
Przeczytałem że można je zimować w pomieszczeniach a na wiosnę wysadzić - pożyjemy spróbujemy i zobaczymy jakie efekty to zimowanie przyniesie. 


Nawet zaryzykowałbym w przypadku niektórych korzeni przyrównanie do korzenia Wężymordu czyli Skorzonery - kto uprawiał to mało znane warzywo to wie co mam na myśli.
Jak widzicie na zdjęciach staram się znaczyć swoje rośliny znacznikami z nazwą i miejscem zakupu lub rokiem uprawy - względnie wiadomościami dotyczącymi koloru rośliny czy hodowli na moim ogródku.


Duże i jędrne kłącza Canny popuszczały sporo nowych łodyg a ten czerwony kolor zaznaczony na łodygach po lewej stronie odpowiada kolorowi kwiatów.
Nie wiem czy zawsze tak się dzieje ale u mnie na kilku roślinach zaznaczyło się coś takiego.
Uciąłem sekatorem łodygi na wysokości około 20 cm ponad kłączem i liscie powędrowały na kompost
Białe kłącza po kilku dniach pobytu w pomieszczeniu i wyschnięciu zmieniły barwę na bordową.


Pogoda dopisywała a ja miałem też wykopane Dalie - w tym sezonie marnie mi poszły bo posadziłem je na miejscu gdzie w zeszłym roku rosły Mieczyki.
Na dokładkę sporo cebulek przybyszowych z Mieczyków Abisyńskich przezimowało i wyrosło pomiędzy roślinami a co za tym idzie widocznie zaszkodziły wzrostowi Georginii.
Mieczyk ogólnie jest podawany za trudnego sąsiada dla innych roślin wiec typuje go jako powód słabego przyrostu karp które w poprzednim sezonie miały kilkakroć większe przyrosty części nadziemnej i podziemnej.


Na zdjęciach wygląda to niepozornie ale zapewniam że było tego kilkadziesiąt krzaczków w kilkunastu odmianach barwnych i o różnych kwiatach od niewielkich pomponowych poprzez kaktusowe po olbrzymie dekoracyjne.


W tym przypadku tak jak i przy wcześniej opisanych roślinach nastąpił podział na części idące do zimowania i te które wylądowały na kompoście.


Trochę czasu mi to zabrało ale jako że ja lubię taką pracę więc się wcale nie zmęczyłem.
W myśl starego mądrego przysłowia " jak coś lubisz robić to się nie zmęczysz przy takiej robocie "


Kompostu nie przerabiam od dwóch lat bo chciałem stworzyć warunki do życia Trzmielą i innym organizmom które w nim mogą znaleźć dobre warunki do rozwoju.
Na grządkach po tych roślinach zostały zasadzone kwiaty cebulowe kwitnące wiosną ale o tym co i jak sadziłem to już w innym wpisie zamieszczę.
Teraz w piwnicy która niestety nie spełnia wymogów zimownika mam masę skrzynek , doniczek , pudełek i kartoników w których moje piękności czekają na wiosenne słonce które zmotywuje je do wzrostu i kwitnienia.
Piwnica jak to piwnica w bloku jest zbyt ciepła - ale innej możliwości zimowania niestety nie mam i muszę tak rośliny przechować.
Jak obfity to będzie wzrost i kwitnienie to już przyszła wiosna pokaże.
A teraz pozwolicie że wstawię tutaj następny swój bazgroł - mam nadzieję że przypasuje do tematu ociupinkę.


Ogród 2000-12-29
 
 
Dzwonki, Nasturcje i Nagietki, 
Do tego Szałwie i Firletki, 
Rozmaryn, Dzięgiel i Bazylie, 
A ponad tym wszystkim – Lilie. 
 
Szczęć, Lofant i Dziewanna, 
Kolendra o kwiatach jak manna, 
Gryki, Gorczyce i Rzepaki, 
A w tym – płonące Czerwone Maki. 
 
Żmijowce: Grecki i Zwyczajny, 
Do tego Bez jak zwykle majny, 
Kalina wraz z wonną Maliną. 
Przetykane Czarną Jeżyną. 
 
Naparstnice i Kąkole, 
Soje i zwykłe Fasole, 
Pomidory i Rumianki 
I zwisające Chmielu firanki. 
 
Róże, Osty i Przegorzany, 
Ogród barwami poprzystrajany. 
Marchwie i Cebule
Tulą się do siebie czule. 
 
Facelie wabią Pszczoły i Motyle, 
Trzmiele nie pozostają w tyle, 
Rosę miodną spijają, 
Bursztynowy miód stwarzają. 
 
Dynie wabią kwiatu wielkością, 
Lipy nektaru słodkością. 
Akacje wonną małmazyją
Tutaj owady wiedzą, że żyją. 
 
A w żywopłocie Jeże siedzą, 
Sikorki Gąsienice jedzą. 
Wróble na płocie rozrabiają, 
I wszyscy się świetnie mają. 
 
Czy ta kraina kiedyś powstanie, 
Zabrzmi Słowicze tęskne kląskanie. 
Nadejdą znów te lata, 
Powrócę do wewnętrznego świata. 

Jan Józef Łoziński

Pozdrawiam miłego czytania jak i wieczoru życząc za przychylność i odwiedziny dziękując serdecznie

Ozimek 2013-12-19


środa, 18 grudnia 2013

CZARNY RYCERZ 1992-11-20 / 1992-11-21

Dziś mamy środę a według wróżby na przyszły rok 2014 wychodzi jaki będzie czerwiec.
A dzień był pięknie słoneczny choć chłodny i lekko wietrzny bo było zaledwie -2 st. C rano i + 2 st. C po południu.
Tak myślałem cóż by dziś wstawić na bloga i padło na ten bazgroł który jak widać powstał ponad dwadzieścia lat temu.
Z biegiem lat dojrzewała we mnie myśl żeby zrobić z tego większą całość i mam zamiar dodać wcześniejsze losy naszego wojownika kiedy wśród niesnasek pobratymców dla ratowania starego przyjaciela musiał uchodzić na wyprawę krzyżową.
Takie właśnie zawiści i opluwanie dziś dojrzałem wśród komentarzy pod poniższym klipem.
Sukces niebywały jeśli chodzi o nasz rynek muzyczny - bez mała 28 milionów odwiedzin - chciałbym kiedyś spojrzeć na ten blog i pomyśleć że mi też szczęście dopisało mając choć kilka tysięcy odwiedzin w parę lat a oni w zaledwie kilka miesięcy miliony.
Jeśli chcecie to słuchajcie a jak wolicie inny podkład to włączcie sobie co innego wedle uznania.
Zapraszam do świata wypraw krzyżowych - przynajmniej tak mi się wydawało kiedy ten tekst przed laty pisałem.


Donatan-Cleo "MY SŁOWIANIE"




CZARNY RYCERZ 1992-11-20 / 1992-11-21 

Na piasku zabielały ludzkie kości 
Tutaj Szakal rzadko pości 
Koń cicho chrapiąc -przeszedł bokiem 
Zsunął się w dół piaszczystym stokiem 

Wiatr rozwiewał piasku ziarna 
Na ucieczkę stąd -szansa marna 
Wokoło pustynia-rozpościera swe łachy 
Wokół nic-tylko piachy i piachy 

W oddali zamajaczyły pierzaste palmy 
A tuż za nimi wysoki szczyt skalny 
Nie-to nie jest Fata Morgana 
Do tej Oazy zmierzają-od wczorajszego rana 

To cel Rycerzy Frankońskich wyprawy 
A owoc jej będzie bardzo krwawy 
Tutaj osiedli sławni arabscy rozbójnicy 
Bezlitośni.Złośliwi.Wręcz -Dzicy 

Sprawnie się porusza kolumna marszowa 
A ślady jej przemarszu-wiatr zasypuje-chowa 
To odpowiedź za wioskę napadniętą 
Za mienie zagrabione-ludność wyrżniętą 

Grupy rycerzy rozjeżdżają się na skrzydła 
Wszyscy są w pogotowiu-rozmowa ucichła 
Już księżyc powoli chowa się za chmury 
Dla wielu świt będzie ostatni-ponury 

Stanęli na chwilę żelaźni rycerze 
Zgodnym chórem poczęli odmawiać pacierze 
A skrzydła się oddalają na zachód i wschód 
Zawsze się opłaci tego manewru trud 

Znowu w przód ruszyli formując ławę 
Marząc że zdobędą trofea i sławę 
W ręku zalśniły miecze-topory 
A każdy za wiarę umrzeć gotowy 

Wreszcie dotarli do oazy bezpośredniej okolicy 
Na szczycie skały pokazali się łucznicy 
Obsadzili wzniesienie do spółki z kusznikami 
Stając się życia w oazie panami 

Wszyscy śpią-nikt nie czuwa 
A wyprawa rycerska wciąż naprzód się posuwa 
Wreszcie konie ruszają w skok 
Rusza prawy-lewy takoż bok 

Wreszcie ściągnięte konie stają 
Są na wzgórzach-na oazę dobry widok mają 
Wszczął się rwetes i zamęt w obozie 
Arabowie dosiadają koni trzymanych w odwodzie 

Stary Komtur daje ręką znak 
Wylatuje śmierci za ptakiem-ptak 
Grają cięciwy łuków i kusz 
Pierwsze trupy padają już 

Naciągają-celują i strzały wypuszczają 
I jedna za drugą -czynności powtarzają 
Jezdni na wzgórzu nadal czekają 
A miejsce rzezi pierwsze promienie słońca oświetlają 

Zapłonęły skórzane namioty obozowe 
Wokoło lament i płacz-kobiety zrozpaczone 
Komtur mieczem daje skinienie 
Na użycie białej broni jawne przyzwolenie 

Ruszają wszyscy-w dół-w przód 
A już ten i ów -pierwszych wrogów zmiótł 
Brzęczą miecze po hełmach i tarczach 
Tu i tam głos kuszy zawarczał 

Ruszyła także w dół piechota 
Runęła w piach-Święta tarcza -szczerozłota 
Jeszcze rannych i żywych dobijano 
A już obozowisko z rzeczy wartościowych plądrowano

Kobiety i dzieci przed Komtura spędzono 
Sprawnie niewolnice i młodzież podzielono 
Knechci pęta na szyje i ręce ponakładali 
Stare kobiety zgwałcili i podobijali 

Rannych na nosze rycerzy poskładano 
Trupy szybko i sprawnie w piachach pochowano 
Nikt nie poległ z rycerzy ni pacholików 
Zyskano znaczne ilości złota i niewolników 

Na wprędce się posilono i pokrzepiono 
Za chwalebne zwycięstwo mszę odprawiono 
Uzupełniwszy zapasy wody s powrotem ruszyli 
Niewolnicy smutni-rycerze się cieszyli 

Droga minęła dobrze i bez niespodzianek 
Wszyscy myśleli o spełnianiu swych zachcianek 
Wielu w udziale zyskało młode branki 
Rozpoczną po powrocie służbę kochanki 

Jeden tylko rycerz w czarnej zbroi 
Od towarzystwa branek stroni 
Jego serce należy do tej dziewczyny 
Zdobnej w złoto-jedwabie-muśliny 

Lecz owa piękna złotowłosa miłość 
Tylko dla złota-diamentów -ma czułość 
Tylko błyskotki dla jej oczu cenę mają 
A uczucia rycerskie niczym woda po niej spływają 

Lecz zakochany rycerz wciąż się łudzi 
Że sława i miłość jej serce rozbudzi 
Sławny to mąż-znamienite ramię 
Szkoda że ta miłość stawia na nim znamię 

Zaczyna się zmieniać jego twarz i oczy 
Często sam na wroga z impetem skoczy 
A wszystko od tamtej pamiętnej pory 
Gdy odeszła z Szejkiem posiadającym złota wory 

Czarny Rycerz-czarna sławę zyskuje 
On tnie-a jego czarny koń wszystko tratuje 
Czarny strach na wrogów pogańskich pada 
Nikt mu nie poradzi-nawet zwykła zdrada 

Gdy go gdzieś zobaczą -krzyczą Biada-Biada 
Bo tuż za nim śmierć się w krok skrada 
Pozostawia rycerzy-w piachy się oddala 
Walczy i cierpi-wojną się zadowala 

W jednej z oaz jest jego obozowisko 
Wszyscy je omijają -nikt nie podchodzi za blisko 
W różne strony pustyni się kieruje 
A jego miecz krwią niewiernych się farbuje 

A jego sława unosi się pod chmury 
Nie zwraca na to uwagi-zawsze jest ponury 
Niewierni tak się go obawiają 
Że na samo wspomnienie po dziurach się chowają 

Kiedyś gdy poczet rycerski stanął w opałach 
Gdy się zdawało że nikt nie przeszkodzi w nawałach 
Nagłe pomiędzy mameluków przerażenie wtargnęło 
Każde spojrzenie na wzgórzu spoczęło 

Stał tam na szczycie ze swym oddziałem 
W czarnej zbroi na koniu wspaniałym 
W serca rycerskie wstąpiła otucha-pomimo znoju 
Z wielkim zapałem rzucili się do boju 

I straszny pogrom dosięgnął pogany 
Szczęznął cały oddział -skuty-zrąbany 
A on znów ruszył w pustynie -swoją droga 
Ciągle kochając tą dziewkę -niby niebogą 

I tak trwało to przez wiele miesięcy 
Był nieczuły na uśmiech serdeczny-dziewczęcy 
Niejedna kobieta o nim marzyła 
Niejedna niewolnica o nim tylko śniła 

Aż pewnego dnia-w porannych promieniach słońca 
Obwieszczono mu z rodzinnego domu gońca 
Wszedł niemłody-wierny sługa domu 
Słaniający się ze zmęczenia -pragnienia i głodu 

W piśmie znalazł prośbę ojcowską 
Wróć do domu-zatęsknij za Małopolską 
Wszak jesteś wojownik Słowiański-znamienity 
Pomyśl o chorym ojcu-porzuć profity 

Przesunęły się przed oczyma wspomnienia 
Pierwsze przyjaźnie -włóczęgi-przyrzeczenia 
Zatęsknił za borem-łąką-cieniem nadrzecznym 
Wracam do domu-koniec z wojowaniem niedorzecznym

Spakowano wszelkie dobra i dostatki 
Kosztowne zbroje-miecze i płócienne manatki 
Potroczono-posiodłano konie znamienite 
Pożegnano Oazę i dni tu przeżyte 

Ruszono w kierunku granicy pustyni 
W prostej jak strzelił linii 
A droga ciągnęła się bez końca 
Uciążliwa-smętna-po prostu nużąca 

W końcu po wielu miesiącach 
Wyprawa była przy Granicznych Kopcach 
Jakże jego serce się radowało 
Choć uśmiechu na jego twarzy nigdy się nie spotkało

Na jednym z ostatnich popasów 
Okrzyk przerażenia odbił się od lasów 
Skoczy z włócznią w kierunku odgłosu 
Nie poskąpił niedźwiedziowi mocarnego ciosu 

Znalazł dziewczynę krwią zalaną 
Z raną w ramieniu -pazurem wyoraną 
Na jej westchnienie -o dziwo od lat 
Zakwitł na jego twarzy uśmiechu ślad 

Naprędce rany dziewczęciu opatrzono 
I zmianę w obliczu wodza zauważono 
Oddał ją rodzicom i się oddalił 
Choć tego nie wiedział-serce tam zostawił 

W domu wszyscy radzi go widzieli 
Opowieściom końca po prostu nie mieli 
Nawet co było rzeczą niebywałą 
Z niego parę przygód wydobyć się udało 

Ojciec wydobrzał-i dobrze się miał 
Ale on jakby nie wiedział czego chciał 
Kręcił się po obejściu i lesie bez celu 
Zastanawiało się nad nim ludzi wielu 

Aż wreszcie znalazł lekarstwo pustelnik stary 
Znający życie -przewidujący jego zamiary 
Poprosił go o towarzystwo w podróży 
Jako to w towarzystwie czas mniej się dłuży 

Wyruszył nasz rycerz z ochotą 
Wczesnym rankiem-przed letnią spiekotą 
A już wieczorem do tego domu przybyli 
Gdzie rodzice owej dziewczyny radzi im byli 

Jako że wojak zwyczajny do miecza-toporów 
Ale marny z niego szermierz w orężu amorów 
Przeto starzec sprawę mu wykłada 
Miłość do owej dziewczyny cię pochłania-zjada 

Uśmiech powraca na młodzieńcze lice 
A już wkrótce Mnich łączy ich prawice 
Zapomina o tamtej nieczułej-pośród pustyni 
A w żonie-czułość i opieka wspaniałej gospodyni 

W ciemne i słotne jesienne wieczory 
W mroźnych nocach przy grasowaniu wilczej sfory 
Snuł opowieści z tamtych słonecznych dni 
Wypraw o których niejeden pachołek śni 

Opowiadał o wojnach swoim synom 
O klejnotach i fatałaszkach służącym dziewczynom 
Sąsiadom i gościom -o koniach wspaniałych 
Codziennie ze stajen na plac wyganianych 

I żyli tak w szczęściu i wielkiej miłości 
Choć dziś już rzadko kto w tamte strony zagości 
A zresztą-niechaj każdy sam sobie poczyta 
Gdzie osiadał pył który wzbijały kopyta 



Jan Józef Łoziński


Mając nadzieję że całkiem Was nie zanudziłem miłego wieczoru jak i snów bajecznie kolorowych życzę pozdrawiając serdecznie
Ozimek 2013-12-18