A dzień był pięknie słoneczny choć chłodny i lekko wietrzny bo było zaledwie -2 st. C rano i + 2 st. C po południu.
Tak myślałem cóż by dziś wstawić na bloga i padło na ten bazgroł który jak widać powstał ponad dwadzieścia lat temu.
Z biegiem lat dojrzewała we mnie myśl żeby zrobić z tego większą całość i mam zamiar dodać wcześniejsze losy naszego wojownika kiedy wśród niesnasek pobratymców dla ratowania starego przyjaciela musiał uchodzić na wyprawę krzyżową.
Takie właśnie zawiści i opluwanie dziś dojrzałem wśród komentarzy pod poniższym klipem.
Sukces niebywały jeśli chodzi o nasz rynek muzyczny - bez mała 28 milionów odwiedzin - chciałbym kiedyś spojrzeć na ten blog i pomyśleć że mi też szczęście dopisało mając choć kilka tysięcy odwiedzin w parę lat a oni w zaledwie kilka miesięcy miliony.
Jeśli chcecie to słuchajcie a jak wolicie inny podkład to włączcie sobie co innego wedle uznania.
Zapraszam do świata wypraw krzyżowych - przynajmniej tak mi się wydawało kiedy ten tekst przed laty pisałem.
Donatan-Cleo "MY SŁOWIANIE"
CZARNY RYCERZ 1992-11-20 / 1992-11-21
Na piasku zabielały ludzkie kości
Tutaj Szakal rzadko pości
Koń cicho chrapiąc -przeszedł bokiem
Zsunął się w dół piaszczystym stokiem
Wiatr rozwiewał piasku ziarna
Na ucieczkę stąd -szansa marna
Wokoło pustynia-rozpościera swe łachy
Wokół nic-tylko piachy i piachy
W oddali zamajaczyły pierzaste palmy
A tuż za nimi wysoki szczyt skalny
Nie-to nie jest Fata Morgana
Do tej Oazy zmierzają-od wczorajszego rana
To cel Rycerzy Frankońskich wyprawy
A owoc jej będzie bardzo krwawy
Tutaj osiedli sławni arabscy rozbójnicy
Bezlitośni.Złośliwi.Wręcz -Dzicy
Sprawnie się porusza kolumna marszowa
A ślady jej przemarszu-wiatr zasypuje-chowa
To odpowiedź za wioskę napadniętą
Za mienie zagrabione-ludność wyrżniętą
Grupy rycerzy rozjeżdżają się na skrzydła
Wszyscy są w pogotowiu-rozmowa ucichła
Już księżyc powoli chowa się za chmury
Dla wielu świt będzie ostatni-ponury
Stanęli na chwilę żelaźni rycerze
Zgodnym chórem poczęli odmawiać pacierze
A skrzydła się oddalają na zachód i wschód
Zawsze się opłaci tego manewru trud
Znowu w przód ruszyli formując ławę
Marząc że zdobędą trofea i sławę
W ręku zalśniły miecze-topory
A każdy za wiarę umrzeć gotowy
Wreszcie dotarli do oazy bezpośredniej okolicy
Na szczycie skały pokazali się łucznicy
Obsadzili wzniesienie do spółki z kusznikami
Stając się życia w oazie panami
Wszyscy śpią-nikt nie czuwa
A wyprawa rycerska wciąż naprzód się posuwa
Wreszcie konie ruszają w skok
Rusza prawy-lewy takoż bok
Wreszcie ściągnięte konie stają
Są na wzgórzach-na oazę dobry widok mają
Wszczął się rwetes i zamęt w obozie
Arabowie dosiadają koni trzymanych w odwodzie
Stary Komtur daje ręką znak
Wylatuje śmierci za ptakiem-ptak
Grają cięciwy łuków i kusz
Pierwsze trupy padają już
Naciągają-celują i strzały wypuszczają
I jedna za drugą -czynności powtarzają
Jezdni na wzgórzu nadal czekają
A miejsce rzezi pierwsze promienie słońca oświetlają
Zapłonęły skórzane namioty obozowe
Wokoło lament i płacz-kobiety zrozpaczone
Komtur mieczem daje skinienie
Na użycie białej broni jawne przyzwolenie
Ruszają wszyscy-w dół-w przód
A już ten i ów -pierwszych wrogów zmiótł
Brzęczą miecze po hełmach i tarczach
Tu i tam głos kuszy zawarczał
Ruszyła także w dół piechota
Runęła w piach-Święta tarcza -szczerozłota
Jeszcze rannych i żywych dobijano
A już obozowisko z rzeczy wartościowych plądrowano
Kobiety i dzieci przed Komtura spędzono
Sprawnie niewolnice i młodzież podzielono
Knechci pęta na szyje i ręce ponakładali
Stare kobiety zgwałcili i podobijali
Rannych na nosze rycerzy poskładano
Trupy szybko i sprawnie w piachach pochowano
Nikt nie poległ z rycerzy ni pacholików
Zyskano znaczne ilości złota i niewolników
Na wprędce się posilono i pokrzepiono
Za chwalebne zwycięstwo mszę odprawiono
Uzupełniwszy zapasy wody s powrotem ruszyli
Niewolnicy smutni-rycerze się cieszyli
Droga minęła dobrze i bez niespodzianek
Wszyscy myśleli o spełnianiu swych zachcianek
Wielu w udziale zyskało młode branki
Rozpoczną po powrocie służbę kochanki
Jeden tylko rycerz w czarnej zbroi
Od towarzystwa branek stroni
Jego serce należy do tej dziewczyny
Zdobnej w złoto-jedwabie-muśliny
Lecz owa piękna złotowłosa miłość
Tylko dla złota-diamentów -ma czułość
Tylko błyskotki dla jej oczu cenę mają
A uczucia rycerskie niczym woda po niej spływają
Lecz zakochany rycerz wciąż się łudzi
Że sława i miłość jej serce rozbudzi
Sławny to mąż-znamienite ramię
Szkoda że ta miłość stawia na nim znamię
Zaczyna się zmieniać jego twarz i oczy
Często sam na wroga z impetem skoczy
A wszystko od tamtej pamiętnej pory
Gdy odeszła z Szejkiem posiadającym złota wory
Czarny Rycerz-czarna sławę zyskuje
On tnie-a jego czarny koń wszystko tratuje
Czarny strach na wrogów pogańskich pada
Nikt mu nie poradzi-nawet zwykła zdrada
Gdy go gdzieś zobaczą -krzyczą Biada-Biada
Bo tuż za nim śmierć się w krok skrada
Pozostawia rycerzy-w piachy się oddala
Walczy i cierpi-wojną się zadowala
W jednej z oaz jest jego obozowisko
Wszyscy je omijają -nikt nie podchodzi za blisko
W różne strony pustyni się kieruje
A jego miecz krwią niewiernych się farbuje
A jego sława unosi się pod chmury
Nie zwraca na to uwagi-zawsze jest ponury
Niewierni tak się go obawiają
Że na samo wspomnienie po dziurach się chowają
Kiedyś gdy poczet rycerski stanął w opałach
Gdy się zdawało że nikt nie przeszkodzi w nawałach
Nagłe pomiędzy mameluków przerażenie wtargnęło
Każde spojrzenie na wzgórzu spoczęło
Stał tam na szczycie ze swym oddziałem
W czarnej zbroi na koniu wspaniałym
W serca rycerskie wstąpiła otucha-pomimo znoju
Z wielkim zapałem rzucili się do boju
I straszny pogrom dosięgnął pogany
Szczęznął cały oddział -skuty-zrąbany
A on znów ruszył w pustynie -swoją droga
Ciągle kochając tą dziewkę -niby niebogą
I tak trwało to przez wiele miesięcy
Był nieczuły na uśmiech serdeczny-dziewczęcy
Niejedna kobieta o nim marzyła
Niejedna niewolnica o nim tylko śniła
Aż pewnego dnia-w porannych promieniach słońca
Obwieszczono mu z rodzinnego domu gońca
Wszedł niemłody-wierny sługa domu
Słaniający się ze zmęczenia -pragnienia i głodu
W piśmie znalazł prośbę ojcowską
Wróć do domu-zatęsknij za Małopolską
Wszak jesteś wojownik Słowiański-znamienity
Pomyśl o chorym ojcu-porzuć profity
Przesunęły się przed oczyma wspomnienia
Pierwsze przyjaźnie -włóczęgi-przyrzeczenia
Zatęsknił za borem-łąką-cieniem nadrzecznym
Wracam do domu-koniec z wojowaniem niedorzecznym
Spakowano wszelkie dobra i dostatki
Kosztowne zbroje-miecze i płócienne manatki
Potroczono-posiodłano konie znamienite
Pożegnano Oazę i dni tu przeżyte
Ruszono w kierunku granicy pustyni
W prostej jak strzelił linii
A droga ciągnęła się bez końca
Uciążliwa-smętna-po prostu nużąca
W końcu po wielu miesiącach
Wyprawa była przy Granicznych Kopcach
Jakże jego serce się radowało
Choć uśmiechu na jego twarzy nigdy się nie spotkało
Na jednym z ostatnich popasów
Okrzyk przerażenia odbił się od lasów
Skoczy z włócznią w kierunku odgłosu
Nie poskąpił niedźwiedziowi mocarnego ciosu
Znalazł dziewczynę krwią zalaną
Z raną w ramieniu -pazurem wyoraną
Na jej westchnienie -o dziwo od lat
Zakwitł na jego twarzy uśmiechu ślad
Naprędce rany dziewczęciu opatrzono
I zmianę w obliczu wodza zauważono
Oddał ją rodzicom i się oddalił
Choć tego nie wiedział-serce tam zostawił
W domu wszyscy radzi go widzieli
Opowieściom końca po prostu nie mieli
Nawet co było rzeczą niebywałą
Z niego parę przygód wydobyć się udało
Ojciec wydobrzał-i dobrze się miał
Ale on jakby nie wiedział czego chciał
Kręcił się po obejściu i lesie bez celu
Zastanawiało się nad nim ludzi wielu
Aż wreszcie znalazł lekarstwo pustelnik stary
Znający życie -przewidujący jego zamiary
Poprosił go o towarzystwo w podróży
Jako to w towarzystwie czas mniej się dłuży
Wyruszył nasz rycerz z ochotą
Wczesnym rankiem-przed letnią spiekotą
A już wieczorem do tego domu przybyli
Gdzie rodzice owej dziewczyny radzi im byli
Jako że wojak zwyczajny do miecza-toporów
Ale marny z niego szermierz w orężu amorów
Przeto starzec sprawę mu wykłada
Miłość do owej dziewczyny cię pochłania-zjada
Uśmiech powraca na młodzieńcze lice
A już wkrótce Mnich łączy ich prawice
Zapomina o tamtej nieczułej-pośród pustyni
A w żonie-czułość i opieka wspaniałej gospodyni
W ciemne i słotne jesienne wieczory
W mroźnych nocach przy grasowaniu wilczej sfory
Snuł opowieści z tamtych słonecznych dni
Wypraw o których niejeden pachołek śni
Opowiadał o wojnach swoim synom
O klejnotach i fatałaszkach służącym dziewczynom
Sąsiadom i gościom -o koniach wspaniałych
Codziennie ze stajen na plac wyganianych
I żyli tak w szczęściu i wielkiej miłości
Choć dziś już rzadko kto w tamte strony zagości
A zresztą-niechaj każdy sam sobie poczyta
Gdzie osiadał pył który wzbijały kopyta
Jan Józef Łoziński
Mając nadzieję że całkiem Was nie zanudziłem miłego wieczoru jak i snów bajecznie kolorowych życzę pozdrawiając serdecznie
Ozimek 2013-12-18
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz