poniedziałek, 5 listopada 2018

WZGÓRZE MONT MART 1992 12 12





Witam poniedziałkowym niezdecydowanym termicznie porankiem.
Niby słońce próbuje się przebić ale jakoś mu to nie bardzo wychodzi.
Żeby nie było że się obijam to wstawiam dzisiaj z rękopisu przepisany bazgroł który mam nadzieję ujrzy światło dzienne nie tylko tutaj ale również w trzecim tomiku
Trzeci tomik? Jeszcze drugi nie ujrzał drukarni a tu trzeci hi hi hi
Spokojnie - mam tyle materiałów że wystarczy  na kilka dalszych
Ważne aby ktoś to chciał czytać - jeśli będą czytelnicy to i kolejne tomiki będą się ukazywać bo ważne aby było dla kogo to wydawać.
Pozdrawiam miłego dnia jak i tygodnia życząc
JJŁ






WZGÓRZE MONT MART  1992 12 12


Pogoda była bardzo nieciekawa         
Deszczowa chłodna rzekłbym mgława
Poszliśmy w górę wąskimi uliczkami
Do placu z krętymi hiszpańskimi schodami

Stało tam kilku wiarusów starych
Z ptakami okolicznymi zapoznanych
Brałyście do rąk okruchy karmy ofiarne
Lądowały na dłoniach wróble figlarne

Wchodziłem na górę w posępnym nastroju
Pełen rezygnacji i wewnętrznego niepokoju
Ciągle siebie za ten stan rzeczy obwiniałem
Że twego zaufania zdobyć nie umiałem

Na wzgórzu stała okazała świątyni bryła
Dla czegoś mnie zlekceważyła odtrąciła
Postawiłam na ofiarę świecę białą
By szczęście i zdrowie cię nie opuszczało

Pomodliłem się za ciebie dziewczyno
Jakoś lżej mi się na duszy uczyniło
Dlaczego miałbym ci złorzeczyć i przeklinać
Skoro nie mogłem szczęścia z tobą zażywać

Skoro taki mój los i przeznaczenie
Niech ona w szczęściu znajdzie spełnienie
Na placyku z tyłu grono malarzy
Tych najlepszych i zwykłych pacykarzy

Nagle doznałem wspaniałego olśnienia
Zapragnąłem twej podobizny stworzenia
Pomimo twych dąsów i oporów
Przystąpiono do realizacji szkicowanych wzorów

Nie chciałaś przyjąć tego daru serca
Byłaś dla mnie najwspanialsza i najokrutniejsza
W końcu ruszyliśmy w kierunku powrotnych tras
Nie wiedziałem że nadchodził prawdy czas

Nic mnie nie interesowało nie ciekawiło
Jakieś zaskorupienie mnie otuliło
Usiedliśmy z Włodkiem w jednej z kafej
Wspomniał co nieco za swych Paryskich dziej

W końcu spojrzał mi głęboko w oczy
Nie przewidywał że aż tak mnie zaskoczy
Rzekł mi to wprost roześmiany
Przecież ty jesteś w niej zakochany

Serce nagle żywiej w piersi skoczy
Nie sądziłem że twa osoba tak mnie zauroczy
Wrócił mi nastrój i chęć do życia
Dotarłem do głębi miłości ukrycia

No i w końcu jednak miał rację
Osiągnęliśmy po roku wspólne aspiracje
Modliłem się byś w życiu była szczęśliwa
A tyś mnie także takowym uczyniła

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz